sobota, 19 sierpnia 2017

Młode Strzelby II (Young Guns II) - 1990r.

Pierwsza część Młodych Strzelb osiągnęła nadspodziewany sukces. Losy grupy młodych rewolwerowców na czele z Billy Kidem rozpaliły wyobraźnię pokolenia końca lat 80'tych. Studio Morgan Creek nie mogło nie pójść za ciosem, bo scenariusz części pierwszej rozpisano umiejętnie, zostawiając otwartą furtkę dla kontynuacji. Tak też się stało. Przy realizacji filmu Młode Strzelby II (Young Guns II) z 1990r. pozostawiono głównych autorów sukcesu - scenarzystę Johna Fusco i trzech najbardziej charyzmatycznych bohaterów pierwszej części, granych przez aktorów: Emilio Esteveza, Kiefera Sutherlanda i Lou Diamonda Philipsa. Wymieniono reżysera na Geoffa Murphy, Nowozelandczyka o głodzie hollywoodzkich sukcesów i predyspozycjach do łączenia kina akcji z ponadczasowym uniwersalizmem niezbędnym w mainstreamowych dziełach. Do tego kociołka dorzucono duet John Bon Jovi Alan Silverstri, czyli speca od muzyki pop i speca od filmowych partytur. To oni odpowiadają za ścieżkę dźwiękową. Na koniec wzmocniono obsadę z jednej strony wschodzącymi gwiazdami jak Christian Slater, Viggo Mortensen i William Petersen, z drugiej strony weteranem obrazów o dzikim zachodzie Jamesem Coburnem. Subtelnie zapożyczono sprawdzone motywy z dwóch kultowych westernów, by jednocześnie przewrócić do góry nogami zdawałoby się wyeksploatowaną legendę o Billy Kidzie. Czy zamierzenie się udało?
         Głowna akcja toczy się rok po oblężeniu domu Alexandra McSweena, które to wydarzenie uważa się za koniec wojny w Hrabstwie Lincoln. Regulatorzy przegrali wojnę, ale mocno zatrzęśli grupą z Santa Fe. Teraz, podobnie jak niedobitki z gangu Lawrence'a Murphy, zajmują się kradzieżą bydła, a sam Billy Kid jest bohaterem książek za pięć centów kupowanych we wschodnich miastach, gdzie nazywa się go „księciem rewolwerowców”. Bezprawie toczące Nowy Meksyk doskwiera wielkim ranczerom takim jak John Chisum. Zawiązuje się nowa koalicja przeciwników Billy Kida, która nominuje na stróża prawa jego bliskiego wspólnika, Pata Garretta. Zadaniem nowego szeryfa jest schwytanie lub zabicie słynnego bandyty. Billy, mimo gróźb urzędników, rad Garretta i próśb najbliższych przyjaciół, postanawia zostać w rodzinnych stronach i dokończyć dzieła zapoczątkowanego przez Regulatorów...
         No cóż, trudno pisać o sequelu, bo fabularnie zwykle lepsze są pierwsze części. Podobnie jest w tym dyptyku. Wydarzenia napisane przez życie i znane powszechnie – czyli wojnę Chłopców i Regulatorów zinterpretowano w pierwszej części. W dwójce autorzy skoncentrowali się na czasach z życia Billy Kida, o których wiadomo mniej. Tym samym pole do popisu dla scenarzysty i reżysera było dużo szersze. Fusco częściowo wziął za wzór Sama Peckinpaha i jego nihilistycznego Pata Garretta i Billy Kida. I znowu udało mu się wszystkich zaskoczyć. Co prawda, na wzór wielkiego poprzednika, Billy Kid też odbywa tu obłąkańczą podróż na spotkanie śmierci z rąk Pata Garretta, ale nie to jest najważniejsze. Te wydarzenia okazują się tylko podzbiorem szerszej fabuły, której głównym bohaterem jest starzec w latach trzydziestych dwudziestego wieku, podający się za Henry'ego McCarty'ego alias William H. Bonney. I to on, na wzór Jacka Crabba z Małego Wielkiego Człowieka opowiadającego o czasach Custera, rozpoczyna niewiarygodną opowieść o wydarzeniach z Nowego Meksyku. Historia ostatnich dni Billy Kida (zresztą na rok 1990 nie bezpodstawnie) zostaje podważona. Dlatego western Młode strzelby II w przeciwieństwie do pierwszej części wskakuje też do kategorii „antywesterny”.
         Film odniósł sukces komercyjny, choć i tym razem w ślad za dolarami nie poszedł większy sukces artystyczny. Młode strzelby II przede wszystkim utrzymują charakter sensacyjno-rozrywkowy i dają mocnego kopa butami młodocianych rzezimieszków. Fusco zaadaptował dzieje kolejnego bandyty tamtych czasów, czyli „Dirty” Dave’a Rudabaugha (tutaj Arkansas Dave), w którego wcielił się Christian Slater, dotrzymując kroku Estevezowi, Sutherlandowi i Philipsowi. Rudabaugh w pewnym okresie swego życia faktycznie należał do tego samego gangu co Billy Kid, choć nic mi nie wiadomo o tym, żeby aspirował do bycia hersztem (z czego zresztą w filmie zrobiono zabawną zagrywkę). Też ścigał go Garrett, też brał udział w ucieczkach z rąk linczowników itd. Tak więc splecenie jego historii z ex-Regulatorami wyszło bardzo zgrabnie. Tym bardziej, że ostatecznie udało mu się zbiec do Meksyku, gdzie po krótkiej działalności miejscowi ucięli mu głowę i wywiesili publicznie ku przestrodze dla innych bandytów. Świetnie do tego nawiązuje końcowa scena ze Slaterem, a sam Arkanso Dave to moja ulubiona postać z tego westernu.         
         Chavez y Chavez i Doc Scurloc w rzeczywistości nie zginęli w tamtym okresie, tylko dożyli starości. W filmie dodano sceny ich śmierci, żeby obraz nabrał dramaturgii. Z drugiej strony wydaje mi się, że zrobiono to z myślą o zachowaniu równowagi, którą mocno nadwyrężyła koncepcja ocalenia Billy’ego. Gdyby widź dostał western, w którym wszyscy wyjęci spod prawa „protagoniści” przeżywają – to tak jakby bez konsekwencji kalorycznych mógł się opychać pączkami z lukrem. Nikt by w to nie uwierzył. A tak – gdy pomyślimy, że długi żywot Kida został okupiony śmiercią najbliższych przyjaciół – wychodzi to całkiem wiarygodnie.
         Postać Pata Garretta jest moim zdaniem świetna. Petersen zaczerpnął zawziętość i hardość z poprzednika granego przez Coburna, ale pozostał tanim koniokradem. Czuć jego przywiązanie do ziemi, ludzi, czuć jego rodowód złodzieja bydła, nieumiejętnie ukryty pod warstwą nowego ubioru i fryzury. Wprowadzone przez twórców zmiany w usposobieniu słynnego szeryfa w pewnym sensie usprawiedliwiają scenariusz i zwrot akcji pod koniec filmu. Tym niemniej, myślę że hołdem dla coburnowskiego Garretta było obsadzenie pana Jamesa w roli Johna Chisuma. To tak jakby twórcy chcieli powiedzieć: „ok, macie tu świeżego, przebojowego Pata, ale nie zapominajcie o monumentalnym klasyku”.
         W oczy rzuca się postać Toma O’Folliarda, granego przez piętnastoletniego Balthazara Getty, którą u Krawego Sama grał trzydziestosześcioletni Rudy Wurlitzer. Dwie zupełnie inne koncepcje, prawda? Z tym że mi on bardziej przypomina Aliasa granego przez Boba Dylana. Też początkowo kręci się po okolicy, by ostatecznie przyłączyć się do bandy. Niestety ten bohater najbardziej odbiega od historycznego wzorca. O'Folliard był najlepszym przyjacielem, a zarazem rówieśnikiem Billy Kida, pochodził z Teksasu a nie z Pensylwanii, brał udział we wcześniejszych wydarzeniach wojny w Hrabstwie Lincoln i miał ok. dwudziestu dwóch lat gdy zginął (w filmie niespełna piętnaście).
         Sam Billy Kid w drugiej części już nieco bardziej przypomina kristoffersonowego bohatera. Może nie tyle z gry Esteveza, która jest oryginalna, co z kierunku, w jakim zmierza jego bohater. Nie dociera do niego co się tak naprawdę dzieje – zamiast uciekać, woli krążyć wokół Fortu Sumner – jak rozwścieczony kojot goniony przez stado dzikich psów. Chce dokończyć dzieła, choć nikt tak naprawdę już nie pamięta, o co toczy się cała zadyma. Ten nihilizm, choć nie tak duży jak u Peckinpaha, to zresztą atut omawianego filmu i samego głównego bohatera.         
         No i muzyka. Dla mnie ścisła czołówka westernowych soundtracków. Oczywiście nie sposób porównywać nowoczesnych brzmień spod batuty Alana Silverstri i strun Johna Bon Jovi z eleganckimi partyturami Dimitri Tiomkina, Elmera Bernsteina czy Maxa Steinera albo jadowitymi kompozycjami Ennio Morricone, bo to różne światy i koncepcje. Tym niemniej jest to ścieżka dźwiękowa, dla której warto wracać do tego obrazu. Nie bez kozery piosenka promująca film czyli Blaze of Glory zdobyła Złotego Globa, nominację do Oscara i Grammy, a cała ścieżka dźwiękowa i reszta piosenek trzymają podobny, wysoki poziom. Z kolei ja osobiście od dawna mam w telefonie ustawiony dzwonek z wątku przewodniego Młodych Strzelb II autorstwa Alana Silvestri i gdyby ktoś chciał też mieć taki sam, to jest to na płycie utwór nr 2 pt. Historical Fact.
         Co na minus? Trudno powiedzieć. Może trochę, podobnie jak w pierwszej części, odmłodzenie głównych bohaterów w celu skomercjalizowania filmu. Choć wiem, że to naciągany zarzut. W końcu artyści tworzą swoje dzieła, żeby docierały do jak największej liczby odbiorców i zarabiały jak najwięcej pieniędzy. A tych jest mnóstwo w rozrzutnych kieszeniach młodzieży i lubiących spełniać ich zachcianki rodziców. Momentami może za dużo poczucia humoru, bo ono nie zawsze służy surowemu wizerunkowi dzikiego zachodu. Trochę mniej akcji niż w pierwszej części, choć zastąpiono to innymi walorami. Więcej się czepiać nie będę, bo jednak jest to film przede wszystkim rozrywkowo-sensacyjny i swoją rolę spełnia.
         Na koniec jeszcze tylko mój ulubiony cytat z Billy Kida:


Zapamiętaj sobie jedno, Pat. Ludziom, których nie lubię, nie kradnę koni.”